Big Brother czasów Warsaw Shore

Big Brother czasów Warsaw Shore

No i stało się. W niedzielę wrócił tak długo wyczekiwany przez widzów reality show Big Brother. Tym, którzy z sentymentem wspominali pierwszą wersję z Januszem Dzięciołem, Manuelą, Gulczasem czy Klaudiuszem, pojawiła się łezka w oku. Ci, którzy byli za młodzi by to widzieć również postanowili porównać to z tak popularnym Warsaw Shore i wyszedł absolutny rekord TVN7. Tylko czy uda się utrzymać to zainteresowanie?

Średnio 2,23 mln widzów, przynajmniej przez minutę start nowego Big Brothera śledziło 5,76 mln osób, do tego 12,63 procent udziału w rynku i drugie miejsce za TVP1 (z finałem niesamowicie popularnego Sanatorium Miłości), to jedno. Bo jeśli popatrzymy na wyniki oglądalności w najważniejszej dla reklamodawców grupie, młodszych widzów 16-49 lat, to przeżyjemy szok. W takim wypadku w całym tygodniu lepszy od Wielkiego Brata był tylko serial M jak Miłość! 1,39 miliona i 20,21 procenta udziału w rynku.

I to jest najlepsze odpowiedź na to, czy Big Brother może odnieść sukces. Niektórzy mogą narzekać, że występują tu tylko piękni i młodzi, ale właśnie taki jest target tego programu. To właśnie młodsi widzowie mają, często niezauważalną przez wiele stacji, siłę przebicia. Zmobilizują znajomych w Internecie, napiszą kilka postów, dadzą parę fotek i TVN7 rozbije bank (zastanawiając się czemu nie zaryzykowano emisji na TVNie).

Oto trwa bowiem Big Brother na miarę naszych czasów, czyli na miarę, wspomnianego już, Warsaw Shore. Po 18-latach zamiast zwykłych ludzi, mamy celebrytów Internetu, modeli, wegan, gwiazdy paradokumentów, homoseksualistów czy boksera z kontuzją. Ogólnie od wyboru do koloru, czyli pełen przekrój współczesnego społeczeństwa (plus głos Wielkiej Siostry, a nie Brata) i do tego młodzi ludzie, którzy już mają swoich fanów mobilizujących widownię.

Że hejt internetowy? Że nie wyraziści? Proszę bardzo, to są ludzie już na to przygotowani. Zresztą producenci programu również. Przecież to hejt obecnie napędza nasze życie, napędza Internet, poprawia zasięgi i co jeszcze rzadziej zauważa tradycyjna telewizja, poprawia oglądalność.

Pora więc wyjść z bańki. Koniec programów telewizyjnych, które są lukrowane, piękne i robiące wszystko, żeby nikogo nie urazić. Jeśli, ta z perspektywy młodych, stara telewizja ma przetrwać dłużej, musi podążać za nimi. Musi nie wyzbyć się wstydu i szokować (bo to już robiła), tylko produkować sztuczny hejt, dawać się nie lubić, a ludzie zaczną to sobie podawać dalej i chcieć to oglądać. Mniejsze stacje już zaczęły to rozumieć, a większe? TVN7 może być początkiem tej rewolucji. Choć to przykre, ale prawdziwe.