Lubimy Zdrady

Lubimy Zdrady

Jeśli jeszcze nie wiecie, istnieje takie program. Program, w którym scenarzyści wymyślają coraz to bardziej skomplikowane historie zdrad. Co ważne na ekranie można zobaczyć prawie wszystko. To znaczy dochodzenie i materiały z ukrytych kamer, a tylko cenzura polegająca na lekkim zamazaniu ekranu sprawia, że nie jest to audycja erotyczna. Co ciekawe to wszystko już od 22:15 i na ogólnopolskim Polsacie.

Mowa oczywiście o serialu paradokumentalnym „Zdrady”. Właśnie zakończyła się już jego ósma edycja. Co tylko pokazuje jak dużą popularność zdobył ten format wśród Polaków. Wyniki oglądalności tak trywialnego programu (jak na porę emisji) dosłownie powalają. W końcu „Zdrady” śledzi obecnie średnio 1,32 mln widzów.

Tak dobry wynik wystarczy, by Polsat był liderem w tym paśmie antenowym. „Zdrady” zostawiły bowiem w tyle TVN 1,29 mln (z m.in. „Kuchennymi rewolucjami”), TVP1 0,78 mln (ze „Sprawą dla reportera” i „Warto rozmawiać”) i filmy na Dwójce (0,65 mln).

Stereotypowo można by powiedzieć, że kontrowersyjne odcinki, ociekające seksem oglądają zapewne nastolatkowie, albo fani formatów w stylu „Warsaw Shore”. Jak jest w praktyce? Dokładniejsze sprawdzenie słupków oglądalności wskazuje na to, że osoby w wieku 16-59 lat wolą wtedy oglądać TVN. Wynik podbijają więc najwidoczniej nie tylko najmłodsi, ale i najstarsi!

Jeśli chodzi o fabułę to wydaje się, że jedynym co interesuje tu widzów jest właśnie kontrowersja, dość realistyczne jak na paradokument sceny łóżkowe i trochę wprowadzonego dzięki niemu śmiechu.

Istnieje przecież grupa osób, które pewne programy ogląda właśnie dla dobrej zabawy, a w przypadku „Zdrad” widać to było w tym jak ten serial prezentowany był w „Gogglebox”. Bo tak, to nie jest przecież niczym normalnym oglądanie jak np. osoba udaje sparaliżowaną, by zbliżyć się do opiekunki, albo jak teściowa dobiera się do przyszłego zięcia (później okazuje się, że na oczach córki i męża). No chyba, że interesuje kogoś końcowa konfrontacja w stylu Jerrego Springera.

Można tylko pomyśleć, że jaki kraj, taki Jerry Springer, ale najwidczoniej Polsat trafił w niszę. Znalazł program, który zaskakująco długo utrzymuje się w ramówce i przynosi spore zyski (tym razem 13,79 mln złotych, bez rabatów). I znów pozostaje załamać ręce nad losem naszej telewizji i stwierdzić, że skoro są na coś takiego chętni (myślę tu nie tylko o widzach, ale i aktorach amatorach starających się o mniejszą lub większą sławę), to proszę bardzo. Nikt im tego przecież nie zabroni oglądać, poświęcać swój cenny czas i w tym uczestniczyć.