Po obejrzeniu Wywiadu ze słońcem narodu, czyli o co było tyle krzyku

Sony ostatecznie postanowiło pokazać, że nie da się zastraszyć hakerom. W taki sposób w sieci pojawił się najszerzej komentowany film ostatnich lat, czyli „Wywiad ze słońcem narodu” (wiem, że polskie tłumaczenie, ale czy „przypadkiem” słońcem narodu nie był Kim Dzong Il?). Udostępniono go na YouTube, Google Play, Xbox Video i stronie Internetowej filmu tylko dla Amerykanów i Kanadyjczyków.

Powiedzmy sobie szczerze, żadna komedia w historii nie miała takiej reklamy i do tego komedia tak błaha. Wystarczyło, że uznano ją za film zakazany, przez który hakerzy włamali się na serwery i wykradli dane (niektóre publikując) oraz zagrozili atakami terrorystycznymi na kina, by każdy chciał to „dzieło” zobaczyć.

I tak o ile wcześniej można było mieć pretensje do Sony za to, że film wycofano. To teraz przerodziły się one w pretensje o to, że komedię w ogóle udostępniono. Jedyne plusy jakie można w tym wypadku znaleźć to triumf wolności słowa i to, że firma zarabiająca miliardy zdecydowała się aby absolutna premiera znalazła się od razu w Internecie (i to nie piracko w cenie od 6 dolarów). Co jest jakimś ewenementem, który raczej długo się nie powtórzy.

Udostępniony film stracił natomiast dotychczasową nutkę tajemnicy i sprawił, że wielu krytyków zaczęło się łapać za głowy i zastanawiać kiedy widzieli tak złą produkcję. Połączenie typowej amerykańskiej komedii ostatnich lat (żarty na poziomie gimnazjum o otworze i to nie gębowym, które nie warto nawet przytaczać, czy odgryzanie palców nie wiem dla kogo zabawne) z elementami akcji okazuje się być mieszanką nie do zniesienia.

Pomimo, że zostanę uznany za osobę nie rozumiejącą ironii w tej komedii (albo ironii w ogóle), to mnie najbardziej irytowały tu niedociągnięcia dotyczące całej Korei Północnej. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy oglądał dziesiątki filmów dokumentalnych na jej temat, czytał interesującą literaturę z tym związaną, ale już scenarzysta czy reżyser (nawet komedii) podejmujący się tego tematu powinien nad pewnymi wątkami się zastanowić. W tym wypadku wymienię tylko: pokój bez podsłuchów, możliwość wyjścia przez okno (bo budynku nikt nie obstawia), czy w ogóle chodzenie gościa zagranicznego po mieście bez obstawy (tak dowiadujemy się o sztucznych owocach w sklepie), albo rozkochanie sobie przez Amerykanina wojskowej z Korei Północnej. A takich absurdów niby śmiesznych było więcej.

Ktoś zapewne zapyta o to co sprawiło, że akurat ten film tak rozjuszył Koreę Północną? Oczywiście główny wątek ich przywódcy. Ten został pokazany jako pijący Margaritę zniewieściały fan Katy Perry, niezrozumiany przez ojca, bawiący się ze striptizerkami, biorący narkotyki i jeżdżący nie tylko super-autami, ale też czołgiem. Co więcej dwulicowy i kryjący to wszystko przed światem.

Najgorsze jest jednak to, że ktoś w tym przypadku nie ma umiaru. To znaczy, że pewnie to wszystko by przeszło gdyby nie nazywanie bohatera filmu imieniem realnie żyjącego przywódcy i osadzanie go w prawdziwej scenerii. Mam tu na myśli obrazy z Kim Ir Senem i Kim Dzong Ilem, przypinki, emblematy z gwiazdą, flagi Korei Północnej itp. Wystarczyło bowiem to zmienić, by cały problem w ogólne nie zaistniał. No ale wtedy nie mielibyśmy reklamy filmu na światową skalę. A jeśli chodzi o całą produkcję to może i lepiej dla wszystkich by było gdyby nigdy nie ujrzała światła dziennego.